Dwupaki

Adopcje w tzw. dwupaku, to chyba w działalności domów tymczasowych czy fundacji spore osiągnięcie. Nie jest sztuką „wepchnięcie” dwóch kotów zamiast jednego, ale jest już nią przekonanie potencjalnych opiekunów o słuszności takiej adopcji, o korzyściach płynących i dla domowników, i samych kotów, tak by wychodząc z domu tymczasowego z nowymi „nabytkami” byli przekonani, że decyzja, którą podjęli była wyłącznie ich własną 😉

Nowi opiekunowie Rysia i Tadzia byli „indoktrynowani” na dwóch frontach 🙂 O tym, jak bardzo buraski są ze sobą zżyte i grzechem byłoby je rozdzielać grzmiał, w rozmowie z potencjalnymi opiekunami, ich osobisty weterynarz. Ja grzecznie potakiwałam dodając od siebie zaobserwowane szczegóły tej wielkiej braterskiej miłości.

rysioitadzio

rysioitadzio2

rysioitadzio3

Tłumaczę sobie, że adopcja chłopaków w dwupaku, była zasługą moich niesamowitych umiejętności perswazji oraz rozbudzania empatii. A rzeczywistość jest taka, że Rysio i Tadzio trafili pod strzechy do niepoprawnych kociarzy, co „zjedli zęby” na temacie i od samego początku wiedzieli, że nigdy nie pozwolą na rozdzielenie braci 😀

Warszawskie adopcje

Nie mam pojęcia dlaczego, ale tak się ostatnio dzieje, że sporo zapytań o kociaki, a w konsekwencji też niektóre adopcje finalizuję w Stolicy. Nie martwi mnie to oczywiście, bo daleko z Warszawy do Piotrkowa nie jest, a poza tym, jak dobry dom, to warto pokonać każdą drogę.

Tym razem padło na Ocelkę i Fortunkę, a lekko przerażony M. musiał się tym wyjątkowo zająć sam. Po wcześniejszych rozmowach telefonicznych, wymianie mailowej oraz kilkunastodniowym oczekiwaniu wyjechał transport do Warszawy. Każda z dziewczyn trafiła w inne miejsce i w „innym charakterze” – Ocelka na jedynaczkę, a Fortunka na dokocenie. 

Ocelka złapała klimat w nowym domku błyskawicznie. Obleciała wszystkie kąty, przetestowała zabawki, wyczyściła miseczkę, skorzystała z kuwetki i poszła spać. Podekscytowani „rodzice adopcyjni” zakochali się w pannie na zabój. Od tej pory bura uliczna kotka stała się Luną Boginią Księżyca.

Fortunka miała pod górkę. 😦 Mimo dobrych chęci nowych opiekunów, kotka nie została zaakceptowana przez starszą rezydentkę. Dodatkowo (być może stres i zmiana otoczenia) przyszły problemy zdrowotne. Gdy zapadła decyzja o powrocie Fortunki do Piotrkowa pojawiło się się światełko w tunelu… trzecie rozwiązanie… Ania i Olek, opiekunowie Luny, którzy śledzili losy Fortunki i mocno jej kibicowali postanowili zabrać ją do siebie. 🙂

Nadpobudliwa Luna ma teraz towarzyszkę zabaw – Mikę. Dziewczyny dogadały się w oka mgnieniu. Wspólnie się bawią, wspólnie okupują kolana swojej Pani, wspólnie wygrzewają w promieniach słońca.

Trwają też prace nad ustabilizowaniem stanu zdrowia Miki, która ciągle boryka się z problemami jelitowymi i awersją do kuwety… Ania staje na głowie, by pomóc małej. Jej zaangażowanie na pewno przyniesie rezultaty. Jestem o tym przekonana, potrzebny jest tylko czas…

Pako ćwiczy Jogę ;)

Pakuś pojechał do nowego domu. Dom nie byle gdzie, bo w Warszawie na samiutkiej Starówce. Z jednej strony widok na Wisłę i nowy stadion narodowy, z drugiej – na uliczki Starego Miasta i Katedrę Świętego Jana Chrzciciela. Mnie widoki powaliły, choć Pako pewnie bardziej cieszy się z faktu, że w ogródku przy kamienicy pomieszkuje stado wróbli, a do miseczki systematycznie będzie trafiał Gourmet Gold.

Pako ma nową towarzyszkę życia – dymną, dwunastoletnią kotkę Jogę, która nie jest zachwycona faktem, że pojawiła się w domu konkurencja do miski, kolan i kanapy. Głośnym warkotem „traktora” Joga wyznacza granicę, do jakiej Pako może się zbliżyć. A ten z szacunku dla starszych 😉 oraz z powodu lekkiego cykora grzecznie tej granicy przestrzega. Mam jednak nadzieje, że stopniowo relacje między nimi będą się poprawiać. Jego nowa opiekunka robi wszystko, by koty się zaprzyjaźniły 🙂

Sisi gremlinek

Taka to ma szczęście. Niedostępna ale piękna, więc telefony się urywały. Ostatecznie dziewczyna pojechała do swojego nowego opiekuna do Łodzi. Być może nigdy nie będzie z niej typowego „nakolankowca”, ale czy to ważne? Na pewno będzie cieszyć oczy swoją zjawiskową urodą. W nowym domu do towarzystwa ma druga kotkę, która łagodnym usposobieniem nadrabia za obie 🙂

Ostatnia sesja w domu tymczasowym 🙂

Ringo vel Miecio

Mietek – idealny kandydat, dla kogoś, kto szuka kota spełniającego następujące warunki:
– potężne rozmiary i grube łapy,
– wielkie, „mysie” uszy,
– nachalna wylewność w okazywaniu uczuć,
– bezkonkurencyjna zdolność do niszczenia piórek na patyku,
– niewybredny i nieokiełznany apetyt,
– bezdyskusyjna uległość przy zabiegach higienicznych i wizytach weterynaryjnych 🙂

Uwaga, uwaga!

Achtung, achtung! Внимание, bнимание! Caution, caution! Attenzione, attenzione! Niniejsze ogłoszenie…

„LOLO
Lolo to czteromiesięczna, bura perełka wśród kotów. Początkowo był nieco melancholijny i przesadnie spokojny. Być może spowodowane to było zmianą miejsca, stresem, nie wiadomo. Reklamowałam go jako rozważnego, mądrego kociaka, a to niestety nie było rozważne z mojej trony 🙂  Rozważne kocięta w naturze się po prostu nie zdarzają.
Lolek to mały rozrabiaka, złodziej i prowodyr wszelkich niecnych występków. Pokazuje innym kotom, jak zabrać, jak zepsuć, jak nabroić, po czym pierwszy ucieka z miejsca zbrodni 😉
Długo się jednak na niego gniewać nie można, bo Lolek to „pies na człowieka” 🙂 Kocha ludzkie kolana bardziej niż rozrabianie i jeśli tylko da mu się taką możliwość, to spędzi na nich całe swoje życie, fikając przy tym koziołki i mrucząc.
Ma dobry apetyt, a o jedzenie dopomina się głośnym… skrzeczeniem.

Jest odrobaczony i odpchlony. Posiada książeczkę zdrowia. Bezbłędnie korzysta z kuwety.”

…jest nieaktualne 🙂 Loluś jest już w swoim domu 😀

Jest mi smutno i cieszę się jednocześnie. Nikt jednak chyba tak nie cieszy się, jak ośmioletnia Nikola, która czekała na Lola od ośmiu lat…

Dłuuuuugi weekend

W domu tymczasowym nie ma świąt i długich weekendów 🙂 W wolne od pracy zawodowej dni jest czas, by popracować więcej niż zwykle w Fundacji. A ten listopadowy weekend był niezwykle dłuuugi i był „ruch w interesie”. 11 listopada jedni maszerowali ramię w ramię z faszyzującymi grupami, inni blokowali z anarchistycznymi bojówkami, a my wydawaliśmy polskie dachowce do polskich domów 🙂

To jedna z najwspanialszych form patriotyzmu jaką znam.

Czarne miały branie. 🙂
Czarnuszka, tymczasowa podopieczna Kasi pojechała do Wielunia.

A Diablo, podopieczny Marty, zamieszkał w stolicy kulturalnej Polski. 

Moje tymczasy siedzą i czekają na swój dzień, ale ja nie próżnowałam. Idą święta, zbliżają się kiermasze, jarmarki, szał zakupów. Rozgrzałam igłę do czerwoności szyjąc kolejne filcowe broszki (były też biało-czerwone). 🙂 

Gdy tymczas idzie na swoje

Jak opisać moment, co się czuje, kiedy po kociaka przybywa rodzina adopcyjna? Skomplikowane. Radość i strach. Nadzieja miesza się z obawą. Czy na pewno będzie miał tak dobrze jak u mnie? Czy nowi opiekunowie zaakceptują jego nawyki, czy odpowiednio poprowadzą aklimatyzację, czy zadbają o odpowiednią opiekę weterynaryjną, czy wytłumaczą dzieciom, że to nowy członek rodziny a nie zabawka, czy będą go wieczorem drapać za prawym uchem, tak jak on lubi, czy kupią mu wędkę z różowymi piórkami, które uwielbia?… Przecież nikt nie potrafi zaopiekować się MOIM kotem tak jak ja! Tak, MOIM kotem, bo przecież każdy z tymczasów to członek mojej rodziny.

Rozmawiam z nowymi opiekunami, wypytuję napastliwie, zalecam, pouczam, trochę straszę, instruuję, a gdy nie uciekną w popłochu… to oznacza, że przeszli etap pierwszy i podpisujemy umowę. Nowa rodzina rozanielona patrzy na swojego futrzastego podopiecznego, przytulają, całują, ostrożnie pakują do transporterka, w którym leży kocyk w serduszka i nowa grzechocząca piłeczka. Zapewniają, że kot będzie miał dobrze i zapraszają za kilka dni na kawę.

Zaczynam się uspokajać. Jeszcze przez kilka dni będzie odrobinę niepokoju pomieszanego ze szczęściem. Po pierwszym MMSie, mailu czy odwiedzinach pozostanie już tylko szczęście.

Wczoraj do nowego domu pojechał kudłaty Bono z domu tymczasowego Marty. Cała rodzina w komplecie (plus ciocia :)) przybyli zabrać malucha. Tym razem było łatwo. To jedna z takich rodzin, gdzie już po kilkunastu minutach wiadomo, że kot nie mógł trafić lepiej.

Lolo

Spójrzcie w te oczy i przyznajcie się szczerze.

Czy da się odmówić takiemu spojrzeniu? Lekko przymknięte, maślane oczka błagające, by wziąć go na kolana i głaskać, drapać, przytulać… godzinami. Tak godzinami! Takiego miziaka jak Lolo koci świat dawno nie widział. To kot, który mógłby żyć pieszczotami. Szukamy mu domu, ale to nie będzie takie proste. Potrzebna jest osoba, która ma czas, by zapewnić temu słodziakowi pożądaną przez niego codzienną porcję czułości.