Pierwszy raz podjęliśmy decyzję o wakacyjnym wyjeździe z kotem. Nie miała ona charakteru eksperymentu. Podyktowana została troską o zdrowie psychiczne Kuku, który pod naszą nieobecność jest od jakiegoś czasu, coraz mocniej nękany przez Rudolfa. Kogo ukarać? Kogo nagrodzić? Decyzją większości Kuku został w domu z resztą ferajny, a Rudolf pojechał z nami.

Rudolf w znienawidzonym transporterku…
Droga okazała się koszmarem zarówno dla nas, jak i dla kota. Nigdy wcześniej nie mięliśmy okazji przekonać się o sile choroby lokomocyjnej Rudolfa. Trzy godziny wycia, którego nie było wstanie nic zagłuszyć i powstrzymać, uświadomiło mi, że to był wielki błąd. Wszyscy uczestnicy jazdy, łącznie z Rudym, czekali z utęsknieniem finiszu tej golgoty.
A na miejscu – zupełne zaskoczenie. Rudolf na dziewięć dni zamienił się w kociego aniołeczka. Cały wakacyjny pobyt w Kazimierzu obsypywał nas barankami, ciasteczkami, natarczywym wpychaniem się na kolana, mruczeniem, spaniem w łóżku i innymi atrakcjami, które w domu są niezwykle rzadkie.

Za oknem same kazimierskie nowości i niecodzienne zapachy

Spacer po ogrodzie – jeden incydent, przy którym Rudolf był szczęśliwy a my bliscy zawału…

Wspólne wylegiwanie się
Tak więc dnie spędzaliśmy na seansach filmowych Dwóch Brzegów, zwiedzaniu Kazimierza i okolic w towarzystwie włóczkotów Beni i Kuku, a wieczory i noce z Rudolfem nieposiadającym się ze szczęścia, że został nagle z niewyjaśnionych mu przyczyn jedynakiem, o czym marzył od dawna.

Kuku w kinie

czytamy Głos Dwubrzeża

Najsmaczniejsze kazimierskie gofry
Sielanka trwała do momentu, gdy w dniu wyjazdu ponownie zapakowaliśmy Rudolfa do samochodu…
Generalnie wypoczynek można zaliczyć do udanych. Jedno jest pewne. To był pierwszy i ostatni raz z kotem. Lojalnie ostrzegam tych, których przed własnym wyjazdem kusi, by zabrać kiciusia ze sobą. Przemyślcie temat kilka razy.