Telefony zaczynające się od „Znalazłam kotka. Ratuj!…” zawsze mrożą mi krew w żyłach. Nigdy nie wiem, czego mam się spodziewać, gdy dotrę na miejsce. Ty razem po telefonie od kuzynki wróciłam do domu przerażona, z trzytygodniowym maleństwem, którym pod blokiem bawiły się dzieci.

Pierwsze godziny i czekanie, by odzyskał siły…
Początkowo było ciężko – nocne wstawanie, masowanie brzuszka – wszystko było dla mnie zupełnie nowe. Czas upływał od butelki z mlekiem do butelki z mlekiem, a Rolex rozkochiwał nas w sobie z dnia na dzień. Jego filmiki na Facebooku robiły zawrotną karierę. Swoim pociesznym „grajdoleniem”, maślanymi oczkami zdobywał rzesze sympatyków. Wyraźnie widać też było nić sympatii u M. oraz Kuku, którzy dzielnie matkowali Rolusiowi.

Kuku z małym Rolusiem

Ręka M. była zawsze pod ręką 🙂
Gdy ostatecznie rozeszła się wieść o tym, że Prezio jest gotowy do adopcji M. miał chwilę zawahania… Kolejny rezydent? Nie mogliśmy sobie na to pozwolić… Zazwyczaj to M. jest tą rozsądną połówką, dzięki której nie stajemy się posiadaczami rozrastającej się w zawrotnym tempie gromady kotów różnej maści, a tu proszę… chwila zwątpienia.
Wygrał na szczęście rozsądek. Rolex wyprowadził się do Warszawy, a Karolina, u której zamieszkał nie dała nam cienia wątpliwości co do tego, że postąpiliśmy słusznie.
Dalsze losy Rolusia można śledzić na jego prywatnym fejsbukowym fanpage’u. 🙂