Przeczytałam kilka dni temu artykuł w majowym numerze „Vege” o kotach w Japonii i przeraziło mnie to, czego się dowiedziałam. Hello Kitty, Maneki Neko, Nyan Cat, kocie kawiarnie… kult kota okazuje się pustą wydmuszką.
Koty (i inne zwierzęta) traktowane są w Japonii przedmiotowo, jak meble… są „utylizowane”… nie ma schronisk, nie ma sterylizacji, nie ma organizacji pro zwierzęcych, nie ma instytucji rządowych dbających o dobrostan zwierząt!! Są za to kontenery na niechciane (żywe!!!) zwierzęta, z których trafiają do komór gazowych, dekompresyjnych lub są zabijane prądem w ciągu 3-5 dni od porzucenia przez właściciela! Część z nich trafia do laboratoriów na testy. W sklepach zoologicznych można sobie wymieniać stary „model” na nowy, gdy zwierzę jest stare, chore lub nie spełnia oczekiwań nabywcy. Oczywiście przyniesione do sklepu zwierzęta trafiają do tego samego kontenera…
Są kraje, w których podejście do zwierząt bierze się z ogromnego ubóstwa, zacofania i niewiedzy… ale Japonia? Buddyści?! Ich wiara nie pozwala im uśpić/zabić zwierzęcia, ale sprytnie wykombinowali sobie, że buddyzm pozwala im żywe stworzenie wrzucić do kontenera na śmieci?
Uświadomiłam sobie, że to przecież nie jedyny z grzechów Japończyków. Jest jeszcze przecież rytualny, okrutny mord (rzeźnia, to chyba jedyne dobre słowo w jęz. polskim) delfinów – ich duma i tradycja narodowa! „Zatoka delfinów”… film, po obejrzeniu którego kraj kwitnącej wiśni już żadnemu miłośnikowi zwierząt, nikomu o przeciętnej wrażliwości, nikomu przy zdrowych zmysłach nie skojarzy się w pierwszym odruchu z cudami techniki, architektury i wysoko rozwiniętą kulturą i sztuką.
Myślę, że to ma częściowo związek z ich minimalizmem w okazywaniu emocji, ekspresji, kulturą. Od tysięcy lat ta cywilizacja była kształtowana w zupełnie inny sposób… Są świetnie zorganizowanym narodem… podnieśli się błyskawicznie po tsunami, trzęsieniach ziemi. Aż boję się pomyśleć, gdzie w tym wszystkim były cierpiące równocześnie z ludźmi zwierzęta…
Wiem, że takich przykładów bestialstwa nie trzeba szukać aż tak daleko, ale w Japończykach przeraża mnie to, że oni robią to tak zupełnie oficjalnie, że nie mają żadnych wątpliwości etycznych, że traktują to wręcz jako swoje osiągnięcie cywilizacyjne. Uważają, że dzięki temu dbają o zdrowie publiczne i zapobiegają epidemiom! Gdy część krajów walczy o utrwalenie wśród społeczeństwa definicji „zwierząt pozaludzkich” posiadających świadomość(!!), Japończycy pozostają przy „rzeczy ożywionej”, „przedmiocie z odruchami fizjologicznymi”, który nic nie czuje?