Kociarze tak już mają, że niezależnie od miejsca swojego pobytu wszędzie wypatrzą jakiegoś kota. Mój kilkudniowy pobyt w Madrycie nie został oszczędzony 🙂 Powiedzenie „życie jak w Madrycie” z powodzeniem dotyczy także i kotów, a przynajmniej tych które spotkałam.
Niedziela to dla mieszkańców tego miasta czas odpoczynku i relaksu. Zdecydowana większość madrileños spędza ten dzień w cudownym parku w centrum Madrytu – Retiro. Urządzają pikniki, wylegują się na kocach, pływają łódkami…



Wybrałam się więc w niedzielne popołudnie by poczuć klimat, a przy okazji okazało się, że Retiro, to także cudowne miejsce dla madryckich kotów. Zdrowe, wysterylizowane futerka (tak przypuszczam, bo nie widziałam żadnych maluchów ani podrostków, żadnej ciężarnej kotki), wygrzewające się w upalnym słońcu i leniwie omiatające wzrokiem spacerujących ludzi, miseczki z wodą i jedzeniem, drewniane budy w zacienionych, ustronnych miejscach, społeczne przyzwolenie na wolno bytujące koty oraz na opiekę nad nimi… czegóż chcieć więcej…



I byłoby cudownie, gdyby nie ta cięgle drążąca tył mojej głowy myśl, że w tym samym momencie w innej części miasta, inna część mieszkańców Madrytu wypoczywa w zupełnie inny sposób… czerpiąc przyjemność z widowiska, podczas którego na oczach gawiedzi umiera w cierpieniach torturowane zwierzę… Miasto kontrastów 😦

