Pewna prawidłowość

Wysokość wymagań w stosunku do potencjalnego domu stałego jest wprost proporcjonalna do długości pobytu kota w domu tymczasowym.

Nie wiem, czy znajdzie się odważny, który zmierzy się z postawionymi przeze mnie wymaganiami w związku z adopcją Kuku i Lola 😐 Ale oczywiście próbujcie, próbujcie, bo są tego warci 🙂

„Kocia Mama”

Świadomość, że nie jest się zdanym wyłącznie na siebie pomaga przy prowadzeniu domu tymczasowego. Jestem trybikiem w dobrze naoliwionej maszynie piotrkowskiego oddziału Fundacji, ta z kolei – wielkiego kombinatu łódzkiej centrali. Brrrr. Brzmi strasznie i bezosobowo, ale to tylko pozory. Powodem, dla którego ten mechanizm cały czas działa są przede wszystkim ludzie – zakręceni lub nawiedzeni, lub rozsądni – ale zawsze świetni ludzie, zaangażowani, otwarci, życzliwi i przede wszystkim bezinteresownie niosący pomoc potrzebującym zwierzakom.

Dlatego czasem wspominam o nich i ich pracy 🙂 Bez nich byłoby mi trudniej…

Dłuuuuugi weekend

W domu tymczasowym nie ma świąt i długich weekendów 🙂 W wolne od pracy zawodowej dni jest czas, by popracować więcej niż zwykle w Fundacji. A ten listopadowy weekend był niezwykle dłuuugi i był „ruch w interesie”. 11 listopada jedni maszerowali ramię w ramię z faszyzującymi grupami, inni blokowali z anarchistycznymi bojówkami, a my wydawaliśmy polskie dachowce do polskich domów 🙂

To jedna z najwspanialszych form patriotyzmu jaką znam.

Czarne miały branie. 🙂
Czarnuszka, tymczasowa podopieczna Kasi pojechała do Wielunia.

A Diablo, podopieczny Marty, zamieszkał w stolicy kulturalnej Polski. 

Moje tymczasy siedzą i czekają na swój dzień, ale ja nie próżnowałam. Idą święta, zbliżają się kiermasze, jarmarki, szał zakupów. Rozgrzałam igłę do czerwoności szyjąc kolejne filcowe broszki (były też biało-czerwone). 🙂 

Urojenia?

Mam podstawy ku temu (i namacalne dowody), by przypuszczać, iż moje futra prowadzą bardzo podstępną i niejasną dla mnie co do motywów grę ze swoimi opiekunami (patrz personelem). Pod nieobecność gospodarzy zapraszają do swoich kuwet wszystkie koty z osiedla (śmiem przypuszczać, że może nawet z dwóch osiedli)…

WĘSZĘ podstęp 😐

M jak manual

Aby moje tymczasy wychodziły na zdjęciach jak gwiazdy hollywoodzkie, postanowiłam podszkolić swoje bardzo podstawowe umiejętności obsługi aparatu (czyli „cykanie” na „auto”) i spróbować sił w wykorzystaniu możliwości, jakie daje lustrzanka.

I był kurs, i było bardzo sympatycznie i rzeczowo, i był mało pojętny kursant, ale coś tam w głowie pozostało. Teraz trzeba tylko ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Póki co zaliczone mam parki 🙂

Niestety żadnego kota nie napotkałam…

I niech mi ktoś powie, że nie lubi jesieni…

I Park Poniatowskiego…

„niespodzianka”

Rudolf siedzi na parapecie z zaciekawieniem obserwując dwie spacerujące po trawniku sroki. Benia zwinięta „w krewetkę” leży nieruchomo w objęciach Morfeusza. Kuku warczy na właśnie znaleziony drucik od bliżej nieokreślonego czegoś. Lolo zainstalowany przy swojej misce nie spuszcza ze mnie wzroku w nadziei, że mój powrót do domu oznacza obiadek. A na środku łazienki, na samiutkim środku łazienkowego dywanika… podejrzanie cuchnąca, mokra plama.

Nikt się nie podpisał. Żadnego liściku z dedykacją 😐

– Że co?
– Że my?
– A w życiu! Jak możesz nas podejrzewać?
– Przecież my mamy kuwety. No wiesz!
– Wstydziłabyś się…
– Phi!

Zawstydzona poszłam prać dywanik…